Ptak wyklęty

Sympatycy tych ptaków chętnie dokarmiają je w miastach, przeciwnicy posuwają się nawet do trucia. Mało kto wie, że gołębie to nie tylko listonosze, ale i skrzydlata inteligencja, bohaterowie wojenni, a nawet natchnienie dla naukowców.

Na prośbę jednego z redaktorów Nowych Peryferii postanowiłem napisać o „posrajdaszkach”, „sraptakach”, „latających szczurach”, czyli o pogardzanych przez dwunożnych mieszkańców miast gołębiach skalnych w ich miejskiej odmianie. Gołębie, jako ptaki, które towarzyszą nam od lat, trafiły do różnych slangów – mianem gołębia w slangu miejskim określa się niezbyt rozumną dziewczynę, w grypserze oznacza więzienie w Białołęce (nie mające dobrej opinii wśród penitencjariuszy), zaś świat finansjery mianem gołębia określa polityków i bankierów, którzy obcinają stopy procentowe. Wprawdzie nikt normalny za finansistami rozumem nie nadąży, więc nie wiem, czy to określenie pozytywne, czy wręcz przeciwnie, z pewnością jednak gołębie mają pozytywne konotacje na innych polach. Ukochaną kobietę nazywamy gołąbką (choć to określenie zanika), gołębica przyniosła Noemu gałązkę oliwną, informując o opadających wodach potopu, by następnie stać się – za sprawą Pabla Picassa – nowoczesnym symbolem pokoju.

Od morza po miejskie szczyty

Pospolite miejskie gołębie są synantropijną, czyli przyzwyczajoną do ludzi, formą gołębi skalnych. Dzicy krewniacy mieszczuchów do dziś zamieszkują morskie klify i góry południowej Europy, północnej Afryki i południowo-zachodniej Azji – aż po Indie. Pierwotnie zasiedlały też skaliste wybrzeża Irlandii, Szkocji i Szetlandów, ale pomieszały się z uciekinierami z hodowli. Zresztą dziś prawdopodobnie nie ma już „górali” bez domieszek genów ptaków zmienionych ludzką ręką. W naturze zasiedlają skalne półki i groty, które wewnątrz przypominają gołębniki stosowane przez hodowców, naśladujące pierwotne domostwa tych ptaków.

Jak skalniaki trafiły do miast? W tej sprawie sformułowano dwa konkurencyjne wyjaśnienia. Jedno z nich mówi, że dzikie gołębie zasiedlały pobliskie miasta, a następnie przenosiły się do kolejnych, podobnie jak w przypadku sierpówki, która od średniowiecza rozprzestrzeniała się z Indii, stopniowo opanowując znaczne obszary Eurazji. Zwolennicy drugiego wyjaśnienia przekonują tymczasem, że miejskie gołębie to uciekinierzy z hodowli. Za pierwszą koncepcją przemawiają niektóre badania genetyczne, przeczy jej zaś znikoma skłonność naszych bohaterów do zmiany adresu. Na korzyść drugiej hipotezy przemawia dobrze poznana historia zasiedlania miast takich jak Łódź czy Warszawa. Zapewne w obu wersjach tkwi ziarno prawdy. Podejrzewam, że w populacjach zachodnich i południowych, blisko miejsc ich pierwotnego występowania, ptaki przynajmniej częściowo spontanicznie zamieszkały w miastach, zaś w naszych stronach uciekły bądź zostały uwolnione przez hodowców. Przemawia za tym fakt, że w Europie Zachodniej gołębie w miastach znane były już w średniowieczu, w polskich dużych miastach pojawiły się w XIX w., w średnich w okresie międzywojennym lub powojennym, zaś w małych często nie ma ich wcale, a tam gdzie występują, często bywały wprowadzane przez ludzi. Np. w Lęborku gołębia populacja powstała wskutek wyłapywania i przenoszenia ich z pobliskiego Słupska, w ramach zmniejszania ich tamtejszej liczebności.

Bez względu na genezę miejskich gołębi, ich stada na pewno zasilane są – co łatwo zaobserwować – przez hodowlanych pobratymców. Kiedy spacerujemy po mieście i widzimy posilające się gołębie, często widać wśród nich rozmaite, pojedyncze „rasowce”. Efektem dobierania się w pary z „dzikusami” są rozmaite kompozycje barwne i nietypowe upierzenia „kundli”. Jan Sokołowski zauważył w latach 50. ubiegłego wieku, że wśród mieszczuchów istnieje tendencja powrotu do źródeł umaszczenia. Z form barwnych, na skutek działania czynników naturalnych, eliminujących nietypowo ubarwione ptaki, klują się po kilku pokoleniach ptaki przypominające dzikich przodków. Mają popielate ubarwienie, z dwoma czarnymi pasami na skrzydłach i białe banieczki przy nozdrzach.

Upływ czasu pozwala działać ewolucji w warunkach miejskich i dzięki bardzo różnorodnym domieszkom obserwujemy proces przystosowawczy. Wprawdzie miasta odpowiadają gołębiom, ponieważ przypominają im ich ojczyste skały i góry, jednak warunki w nich panujące są odmienne: mniejsza jest presja drapieżników, za to większa pasożytów, trudniej o naturalne źródła pokarmu, jakim są nasiona dzikich roślin, za to łatwiej o pokarm, którym dzieli się z nimi człowiek. A ponieważ barwy maskujące są mniej użyteczne, ptaki „wolą” ciemne umaszczenie. Pozwala im ono na mniejsze wydatkowanie energii na utrzymanie pożądanej temperatury ciała. Ciemna barwa ma też inną zaletę – wydłuża okres lęgowy ptaków, które łatwiej radzą sobie z chłodami, dzięki czemu mogą wcześniej przystąpić do lęgów i później je zakończyć. Ponieważ lęgi zazwyczaj mają miejsce wówczas, gdy pokarmu jest pod dostatkiem, większość naszych ptaków lęgnie się wiosną i latem. W miastach czynnik ten zostaje silnie ograniczony przez sztuczny pokarm w połączeniu z „dłuższym dniem” zapewnianym przez uliczne oświetlenie, toteż czasem możemy zaobserwować gołębie siedzące na jajkach w styczniu czy lutym. Przyjrzyjcie się takim zimowym rodzicom – większość z nich ma ciemne ubarwienie. Inną zmianą, którą udało się stwierdzić, jest długość skrzydeł. Wprawdzie nasze miasta są podobne, przynajmniej w ptasich oczach, do gór, ale „stoki” miejskich budowli są zdecydowanie bardziej strome i często wyższe niż prawdziwe wzniesienia (przynajmniej względnie). Z tego powodu ptaki częściej niż w naturze muszą wzbić się szybko, niemal pionowo, w górę. Ten czynnik sprawił, że mieszczuchy mają krótsze i nieco szersze skrzydła niż ich przodkowie.

Płodny jak gołąb

Większość moich rozmówców nie lubi gołębich amorów. Skarżą się na gruchanie, które ich budzi lub irytuje. O ile niechęć do przedwczesnych pobudek jestem w stanie zrozumieć, o tyle nie rozumiem irytacji. Jeśli przyjrzeć się gołębim zalotom, to są one dość zjawiskowe, choć na tyle wszechobecne, że co bystrzejszym obserwatorom mogły oczywiście spowszednieć. Stawiam jednak dolary przeciw orzechom, że większość skarżących się nigdy nie przyjrzała się uważnie gołębim awansom.

Chcąc zaimponować swojej gołąbeczce, samiec wykonuje loty tokowe, układając skrzydła w kształt litery V i, gruchając, leci ku wybrance. Następnie amant siada w jej pobliżu, nadyma gardło, ukazując na nim piękny, fioletowy połysk, i kontynuuje gruchanie, drepcząc wokół dziewczęcia. Ta jednak nie od razu ulega wdziękom zalotnika i często odlatuje lub odchodzi na bok. Chłopaki łatwo się nie poddają i podążają za wybranką czy już zupełnie legalnie poślubioną małżonką, względnie kochanką i ponawiają starania. Jeśli kawaler zyska akceptację, para przystępuje do budowy gniazda. Budowy gniazda? Ileż to razy słyszałem „Co to za gniazdo? Kilka badyli na krzyż i już są z siebie zadowolone?”. Faktem jest, że wszystkie gatunki gołębi w sztuce budowlanej są dość oszczędne i budują gniazda ażurowe. Gdy staniecie pod gniazdem sierpówki lub grzywacza, które łatwo odnaleźć na miejskich czy wiejskich drzewach, zauważycie, że przez ich ażurową konstrukcję zwykle widać dwa białe jajka. U gołębi skalnych minimalizm budowlany poszedł jeszcze dalej – w górach o odpowiedni materiał jest trudniej, podobnie rzecz ma się w miastach.

Wspomniałem już, jakie miejsca pod budowę wybierają dzikie skalniaki. Mieszczuchy wybierają odpowiedniki takich miejsc, czyli gzymsy, wnęki pod mostami, strychy, parapety i balkony. To kolejny powód, dla którego gołębie miejskie nie są lubiane – brudzą wokół swoich i naszych domostw. Zachęcam jednak, by pozwalać im się osiedlać, odwdzięczą się nam filmem przyrodniczym, który możemy oglądać na żywo. Udało mi się do tego przekonać nawet moją narzeczoną, kiedy przez jakiś czas mieszkałem w Warszawie. Gdy już cieszyłem się na myśl o widowisku, okazało się, że ptaki dość niefortunnie upodobały sobie skrzynkę z kwiatami, które ciągle łamały, co z kolei skończyło się cofnięciem pozwolenia na budowę.

Krótko po zakończeniu budowy samica składa dwa białe jajka, które oboje rodzice wysiadują przez dwa i pół tygodnia. Pisklęta są karmione specjalną, przypominającą papkę, wydzieliną z wola, która powstaje wskutek silnego rozmiękczenia pokarmu. To właśnie od owej wydzieliny pochodzi wyrażenie „ptasie mleczko”, oznaczające smak zgoła niebiański. W skład wydzieliny wchodzą nasiona, zaś w miastach to, co dostarczy człowiek, czyli najczęściej pieczywo (które, dodajmy, nie służy zdrowiu ptaków – ani gołębi, ani wróbli, ani łabędzi czy kaczek). W miarę wzrostu piskląt rodzice przynoszą pokarm coraz mniej rozmiękczany. Po pięciu tygodniach maluchy nabywają zdolność lotu. Po opuszczeniu gniazda jeszcze przez jakiś czas pozostają pod opieką rodziców. Mama i tatko poświęcają im jednak coraz mniej czasu – ona znosi kolejne jaja, on zaś musi zastępować małżonkę w wysiadywaniu.

W sprzyjających warunkach płodna para może odbyć cztery do pięciu lęgów w ciągu roku. Taka liczba powoduje, że od każdej pary przybywa ok. dziesięciorga młodych rocznie, co przy możliwości dożycia ponad siedmiu lat sprawia z kolei, że… Spokojnie, wprawdzie gołębie świetnie się zaadaptowały do życia w warunkach miejskich, szczególnie w największych ośrodkach, ale po osiągnięciu pewnej granicy wielkość populacji się stabilizuje. W centrach największych miast gołębie osiągają „gęstość zaludnienia” nawet powyżej 400 osobników na 10 hektarów, ale już na blokowiskach ich liczebność maleje, a na peryferiach zwykle zupełnie zanika. W całej Polsce mamy od 100 do 250 tysięcy par tych ptaków. Mechanizmy regulacyjne są dość surowe, wiele ptaków ginie podczas spotkania z drapieżcami, takimi jak koty, kuny czy powoli powracające do Polski sokoły wędrowne. Inne muszą konkurować o pokarm i choć ten w mieście zwykle jest łatwo dostępny, to niestety najczęściej jest kiepskiej jakości. Naturalne nasiona to rarytas, do którego w pierwszej kolejności mają dostęp ptaki stojące najwyżej w hierarchii. Podobnie ma się sprawa z miejscami na gniazda czy miejscami odpoczynku – silniejsze ptaki siedzą w miejscu najlepiej osłoniętym od wiatru i wody, słabeusze na obrzeżach. Ptaki zwykle posilają się w stałych miejscach, gdzie są karmione, a to sprzyja wzajemnemu zakażaniu się chorobami i pasożytami, zwłaszcza przy dużych zagęszczeniach. Potencjalnie mogą zarazić się nimi też ludzie, ale zdarza się to dużo rzadziej, niż w przypadku naszych domowych pupili, choć to drugie jest o wiele mniej efektowne dla mediów (dlatego policjantami „zakleszczonymi” przez gołębie w Poznaniu przez kilka dni żyła cała Polska, a o przypadku Zuzi która przechwyciła kleszcza od Burka w Pcimiu Dolnym nikt nie słyszał) W rezultacie większość młodych nie przeżywa pierwszego roku. Wiele ginie pod kołami samochodów, są to najczęściej ptaki osłabione chorobami i niedożywione, nie mające sił uciec przed nadjeżdżającym pojazdem. Niekiedy są też celowo zabijane przez ludzi. Zaznaczmy, że jest to przestępstwo, bowiem gołębie skalne, nawet te miejskie, podlegają częściowej ochronie gatunkowej! Możemy je płoszyć z naszych balkonów, ale w żadnym razie nie wolno ich celowo krzywdzić.

Gołębie i ludzie

Przyznam się wam, że mam szczególną słabość do dwóch typów zwierząt. Do pierwszego należą zwierzęta o cechach prymitywnych, wskazujących na ich bardzo dawne pochodzenie, jak np. prapłetwiec, hatteria czy przekopnica. Do drugiego – zwierzęta bardzo inteligentne, a do tych zaliczają się gołębie. Gdyby przeliczyć zdolności umysłowe na masę ciała, pogardzane przez nas „posrajdaszki” biłyby nas na głowę! Potrafią zaplanować działania, a następnie je według owego planu wykonać, co uznawane bywa za wybitnie ludzki przymiot. Bez wątpienia gołębie umieją liczyć, po odpowiednim treningu bez problemu układają zbiory według ich liczebnej zawartości. Potrafią też rozpoznawać ludzi po twarzach, ale wykonują to działanie szybciej niż my. Ludzie i inne zwierzęta z rzędu naczelnych najpierw rozpoznają owal jako twarz, a następnie przechodzą do analizy szczegółów. Jeśli zamienimy miejscami oczy i usta, nasz mózg będzie miał problem, często czegoś tak nietypowego w ogóle nie rozpoznamy jako twarzy, a odczytanie emocji jest wówczas właściwie niemożliwe. Gołębie działają jak komputery i pomijają etap wstępny, przechodząc od razu do szczegółów, bezbłędnie rozpoznają pozmieniane twarze osób, które lubią, lub które im podpadły. W podobny sposób rozpoznają się nawzajem.

Zapewne niezwykłe zdolności intelektualne sprawiły, że dość szybko udomowiliśmy gołębie i zaczęliśmy z nich korzystać. Wprawdzie początki udomowienia gołębi nie były dla nich zbyt przyjemne, ponieważ wiązały się one z celami konsumpcyjnymi, ale przynajmniej pięć tysięcy lat temu poznaliśmy się na ich fenomenalnej umiejętności odnajdywania drogi do domu. Już w starożytnym Egipcie ze statku wiozącego wysokich dostojników wypuszczano gołębia, który zanosił wieści o ich przybyciu do odpowiedniego adresata. Niedużo później docenili tę umiejętność wojskowi i przy pomocy gołębi informację przesyłali dowódcy wojsk faraonów oraz stratedzy tak wybitni, jak Juliusz Cezar i Czyngis-chan. Inny władca – Akbar Wielki z dynastii Wielkich Mogołów, panujący w XVI w. – zawsze podróżował ze świtą 10 tys. gołębi, ale trzymał je w celach estetycznych: zachwycał się ich lotem i pięknem ubarwienia. Z usług gołębi zrezygnowano w wojsku dopiero w 1950 r, mimo że już wcześniej udoskonalono techniki radiowe. Czas największej sławy gołębi wiąże się z oblężeniem Paryża na przełomie lat 1870 i 1871, kiedy gołębie przenosiły zaszyfrowaną korespondencję wojskową i rządową. Ile było tajnych wiadomości nie wiadomo, ale skrzydlaci posłańcy dostarczyli przy okazji ok. 95 tys. listów cywilnych! Ptaki przenosiły także listy w czasie obu wojen światowych. Najsłynniejszym kurierem I wojny światowej był Cher Ami, który w październiku 1918 r uratował amerykański batalion spod ostrzału własnej artylerii. Zadanie to wykonał z najwyższym poświęceniem, w czasie lotu stracił oko, nogę oraz otrzymał postrzał w pierś. Za swoje poświęcenie został odznaczony francuskim Croix de Guerre (Krzyżem Wojennym). Do Ameryki wrócił jako bohater, z protezą nogi, tak jak wielu ludzkich żołnierzy. Warto tu wspomnieć, że Cher Ami nie był jedynym odznaczonym za wojskowe zasługi zwierzęciem. W 1943 r. w Wielkiej Brytanii ustanowiono, przyznawany zwierzętom Dickin Medal, będący odpowiednikiem Krzyża Wiktorii – najwyższego wojskowego odznaczenia brytyjskiego. Do maja 2016 r. przyznano go 67 razy, najliczniej gołębiom – aż 32 razy; psy, które po dziś dzień służą na różnych frontach, mają o jeden medal mniej. W czasie II wojny światowej tylko brytyjska armia zmobilizowała ok. 250 tys. skrzydlatych żołnierzy. Na tym jednak wojennych zasług gołębi nie koniec. Ich odchody zawierają saletrę i dawniej wykorzystywano je do produkcji prochu strzelniczego. Panujący na przełomie XVII i XVIII w. brytyjski król Jerzy I ogłosił, że wszystkie fekalia gołębi są własnością Korony, a hodowcy tych ptaków byli zobowiązani oddawać je królewskiej służbie i podlegali kontroli na okoliczność prawidłowego wywiązywania się z tego obowiązku.

Od starożytności z usług skrzydlatych listonoszy korzystali też cywile. Listami wymieniały się głównie wyższe sfery, często kochankowie usiłujący uniknąć ludzkich posłańców, którzy mogliby ich zdradzić. Z ptasich usług korzystali też spekulanci, to jest – proszę wybaczyć omyłkę – ludzie ze smykałką do ekonomii. Kiedy wojska Napoleona Bonaparte dostały lanie pod Waterloo, skrzydlaty listonosz dostarczył odpowiednią wiadomość z Belgii do Anglii baronowi Rothschildowi, ten zaś podjął natychmiast szereg decyzji, które znacząco pomnożyły jego majątek.

W 1896 r. w Nowej Zelandii uruchomiono pierwszą regularną pocztę lotniczą, której listonoszami były gołębie. Trzeba przyznać, że nawet jak na współczesne standardy była niezwykle szybka, list między dwiema wyspami, oddalonymi o 90 km, wędrował 50 minut. Szkoda, że krajowi operatorzy nie korzystają z usług takich doręczycieli. Podobnie, niestety, ma się rzecz z innymi pocztami na świecie. Nie oznacza to jednak końca gołębi pocztowych. Po prostu przeniosły się one na inne podwórko, które można by nazwać sportowym. Od początku XIX w. organizowane są wyścigi gołębi pocztowych, zapoczątkowane przez Belgów. Dziś niemal w każdym kraju organizowane są różnego rodzaju wyścigi tych ptaków, wiele z nich ma rangę międzynarodową, a wygrane w nich (jak również wpisowe) opiewają na wysokie kwoty. Najliczniej zawody organizowane są na Tajwanie, najwyższą rangę międzynarodową ma The South African Million w RPA, z wpisowym na poziomie tysiąca dolarów i pulą nagród w wysokości 1,3 mln „zielonych”. W południowoafrykańskich wyścigach swych reprezentantów wystawiają m.in. Elżbieta II i Mike Tyson. Ten ostatni przyznał, że po zakończeniu kariery pięściarskiej tylko dzięki hodowli gołębi pozostał przy zdrowych zmysłach. A skoro już jesteśmy przy tematyce sportowej, to warto wspomnieć, że gołębie były pierwszymi gońcami „redakcji sportowych”, bo już w VIII w. p.n.e. przynosiły Hellenom informacje o wynikach igrzysk olimpijskich.

Nie wiemy w jakim stopniu ptasie zdolności nawigacyjne są dziedziczone. Ptaki biorące udział w zawodach są szkolone, a w wyniku treningu u ptaków rozbudowuje się hipokamp, znacznie większy u „sportowców” niż u mieszkańców górskich stoków czy mieszczuchów. To pokazuje, że znacznie większy wpływ na zdolność nawigacji ma indywidualna historia życia niż dziedziczenie. W jaki sposób ptaki odnajdują drogę do domu? Tego, niestety, do końca nie wiemy, badania wskazują, że jest to mechanizm wieloaspektowy. Gołębie są w stanie zapamiętać bardzo wiele punktów orientacyjnych – o wiele więcej niż większość ludzi – i na ich podstawie, po zatoczeniu kilku kół lub łuków, odnaleźć drogę. Pomaga im w tym wzrok, który jest o wiele doskonalszy niż nasz. Niektórzy utrzymują, że gołębie są w stanie wypatrzeć z wysokości punkty oddalone nawet o 100 km. Inne wpływające na zdolności nawigacyjne czynniki to położenie słońca – gołębie biorą poprawkę na jego zmienne położenie i długość dnia. Ponadto nasze poczciwe „posrajdaszki” mają wewnętrzny kompas – wyczuwają magnetyzm ziemi, a ostatnie tropy wskazują na to, że ptaki słyszą specyficzne infradźwięki, które umykają naszym uszom. Te fale są tak długie, że przenikają grunt i są w stanie przebyć setki kilometrów. Dość powiedzieć, że rekordzista wśród gołębi pokonał ponad 11 tys. km: wypuszczony w RPA, po 55 dniach pojawił się w swoim domu, w Anglii.

Gołębie mają także swój udział w odkryciach naukowych. W 1855 r. gołębie hodować zaczął Karol Darwin. Interesował się niemal wyłącznie ptakami o nietypowych cechach, jak nadmiar piór, krótkie łapy, a także innych, niewystępujących u dzikich pobratymców. Na podstawie prowadzonych obserwacji doszedł do wniosków, które pomogły mu stworzyć ostateczną wersję teorii ewolucji. Skonstatował, że hodowla gołębi w kierunku tworzenia ras jest miniaturą tego, co dzieje się w naturze, tyle że natura czyni to o wiele wolniej i nie promuje cech, które mogłyby utrudniać życie w warunkach naturalnych. Tropem wielkiego odkrywcy podąża obecnie inny ewolucjonista, profesor Michael Shapiro z University of Utah, prowadzący własne badania nad tymi ptakami.

Jeśli nie gołąb, to co?

Kiedy byłem bardzo młodym adeptem ornitologii, palnąłem do mego nauczyciela, Tomasza Janiszewskiego, że można by znacznie ograniczyć ilość gołębi miejskich, dzięki czemu w to miejsce mogłyby wejść inne gatunki. Tomek spojrzał na mnie mocno zdziwiony i spytał: „Jakie na przykład?”. To samo pytanie chciałbym dziś zadać tym, którzy chcą pozbyć się gołębi z miast. Zapewne znalazłaby się grupa osób, które w ogóle nie chciałyby ptaków w mieście, ale ptasich wrogów pozwolę sobie pominąć. Czy w miejsce zlikwidowanych gołębi pojawiłyby się inne ptaki? Całkiem możliwe, przyroda nie znosi próżni i kiedy pojawia się wolne miejsce, zajmowane jest przez inne organizmy. Przykładem jest… nasza skóra, bo jeśli używamy zbyt często mydeł antybakteryjnych, pozbywamy się naturalnej flory bakteryjnej. Na początku jest fajnie, wydzielamy mniej zapachów związanych np. z poceniem się, później w miejsce bakterii, które usunęliśmy, wchodzą grzyby i mamy poważne kłopoty. Kto wie, czy pozbywając się gołębi z miast, nie stworzymy przestrzeni, którą zajmą inne, bardziej dokuczliwe gatunki? Z drugiej strony, chyba nie ma się o co martwić, bowiem wszelkie próby ograniczenia liczebności gołębi kończą się fiaskiem. Miejsce osobników przeniesionych kiedyś np. ze Słupska do Lęborka, natychmiast zajęły nowe gołębie, które przyszły na świat w kolejnym sezonie, a połowa przesiedlonych ptaków i tak wróciła do macierzystego miasta. Plusem eksperymentu jest… nowa populacja miejskich gołębi w Lęborku, gdzie przed luzowaniem miejsca w Słupsku nie było tych ptaków.

Zdjęcia z serwisu Flickr