Pszczoły, niepokalane poczęcie i ekskomunika
Na czele pszczelego roju stoi królowa-matka, czyli płodna samica. Do zostania mamą konieczne jest zapłodnienie. Larwa przeznaczona do bycia królową przez całe życie je wyłącznie wysokobiałkowe pszczele mleczko, produkowane w śliniankach młodych robotnic. Pozostałe larwy otrzymują ten frykas jedynie przez pierwsze trzy dni. Wiosną potencjalna królowa odbywa lot weselny. Przelatuje przez grupkę niemrawo unoszących się trutni, wydzielając feromony, czyli coś jak perfumy. Chłopaki nagle zaczynają rozumieć, po co przyszli na świat – 20-50 samców rusza w pościg za samicą. Szanse ma jeden, najwytrwalszy, reszta umrze z wyczerpania, nie zbliżając się nawet do wybranki.
Ten jeden, który miał siłę i fart, by dopaść samicę, na koniec aktu eksploduje. Właściwie nie cały, urywa mu tylko przyrodzenie – spokojnie, my, ludzie, mamy inną anatomię. Matce Ewolucji, że pozwolę sobie na personifikację, nie zależy na bezbolesnym zakończeniu żywota. To, co umiera, wypada z gry życia, a w jaki sposób, to zupełnie obojętne. Gdyby istniał gen bezbolesnej śmierci, zgodnie z logiką działania ewolucji nie miałby wpływu na rozmnażanie, a więc dalsze przekazywanie genów. Penis pozostaje w drogach rodnych samicy, tworząc pas cnoty. Niby czysta korzyść, samcowi i tak nie starczy sił na drugi lot. Niestety dla ofiarodawcy, królowa odbędzie przynajmniej kilkanaście, a może nawet 30 lotów, w końcu z tej jednej przygody plemników musi jej wystarczyć na resztę życia. Kolejne samce bez problemu pozbędą się przyrodzenia poprzednika za pomocą własnego penisa.